Sloneczniki

Dziecko Noego - Eric- Emmanuel Schmitt

Dziecko Noego - Eric- Emmanuel Schmitt

03-11-2014
Znak Kraków 2005
przekł. z 2004 franc."L'enfant de Noe"- Barbara Grzegorzewska
str.131



 Wracam do francuskiego pisarza, kształconego na filozofa Erica Emanuela Schmitta, którego znam tylko z "Zapasów z życiem"


Właściwie  to sięgam po jego książkę dlatego, że oko wyłowiło na półce tę malutką książeczkę, a serce zapragnęło odpocząć przez chwilę w wyrazistej historii konkretnego bohatera (ostatnio bujam się wśród idei islamu, buddyzmu, czy wątków  indyjskiej literatury  pisanej w języku tamilskim, kannada i telugu).
Już pierwsze zdanie z "Dziecka Noego" wciąga: "kiedy miałem dziesięć lat należałem do grupy dzieci, które co niedziela wystawiano na licytację." Te kilka słów są dla mnie zapowiedzią  bardzo osobistej opowieści. I rzeczywiście przed nami historia  spisana w pierwszej osobie przez Josepha, kogoś, kogo doświadczenie wojny, prześladowania Żydów,



a także decyzja autora uczyniła kimś - mimo swoich ośmiu a z czasem dziesięciu lat - aż zbyt dorosłym. Dzięki temu bohater wyrasta tu na pocieszyciela i dawcę nadziei zarówno dla swego szesnastoletniego przyjaciela Rudiego,



 jak i dla ukrywającego chłopców przed prześladowcami ojca Ponse'a. Mimo panującej wokół ciemności sposób patrzenia na nią bohatera z dystansem, wręcz z humorem, pomaga zachować wiarę w godność człowieka, w możliwość przetrwania w nim tego, co jest jego istotą, miłości jako śladu Boga w naszym wnętrzu. Z racji żydowskiego pochodzenia bohatera i chrześcijaństwa jego wybawcy, tego, że w czas wojny Żyd łatwiej przeżyje w skórze chrześcijanina i pokusy utożsamienia się z tym, co ocala (nawet za cenę wyrzeczenia się swoich korzeni) w opowieści - liczne odniesienia do Boga.

Padają tu z ust bohatera słowa, z którymi - wierząc w to, że żyję na granicy wolności mojej i Boga - nie zgadzam się. ( "Chcę powiedzieć, że cokolwiek się zdarza, Pan Bóg zakończył swoje zadania. Teraz kolej na nas. Odpowiadamy za siebie".)
Podobnie ze słowami "Nie ważne jest, co Bóg myśli o nas, ważne to, co my myślimy o Bogu". Dla mnie ważne jest też co Bóg myśli o człowieku, to,  że stwarza mnie i ciebie (jeśli w to wierzysz) na podobieństwo siebie, a więc byśmy kochali i byli kochani. Siłą tej książki jest to, że głosi miłość w faktach, unikając słów patosu. Raczej ośmieszając grozę niż mrożąc ją w powadze.
Zaciekawia mnie w tej książce przeplatanie się świąt żydowskich z chrześcijańskimi, nakładanie się święta Swiateł Chanuki na Boże Narodzenie, święta pojednania Jom Kippur na Wielką Noc Zmartwychwstania.  Dlaczego? Bo dotyka to tajemnicy, w jakiej Nowy Testament wyrasta ze Starego, wiary, że pewien Żyd przez niektórych został uznany za Mesjasza, co pozwoliło na to, by z judaizmu wyrosło chrześcijaństwo.
Eric-Emanuel Schmitt tak o tym pisze: "Żydzi i chrześcijanie wierzą w tego samego Boga, tego, który podyktował Mojżeszowi tablice Prawa. Z tym, że Żydzi nie uznają w Jezusie zapowiedzianego Mesjasza, wysłannika Bożego, na którego przyjście czekali; widzą w nim jedynie kolejnego mądrego Żyda. Stajesz się chrześcijaninem, kiedy uznajesz, że Jezus jest Synem Bożym, że w Niego wcielił się Bóg, że umarł i zmartwychwstał.
- A więc dla chrześcijan to coś, co już się dobyło; dla Żydów to coś, co ma dopiero nastąpić.
- Tak, Joseph. Chrześcijanie to ci, którzy pamiętają, a Żydzi to ci, którzy wciąż mają nadzieję.
- A więc chrześcijanin to Żyd, który przestał czekać?
- Tak. A Żyd to chrześcijanin sprzed Jezusa."

W to zabawnych, to melancholijnych dialogach między Josephem a ojcem Ponse'm


 Eric-Emmanuel Schmitt mierzy się z podobieństwem i odmiennością bycia Żydem i chrześcijaninem.

"Religia żydowska kładzie nacisk na szacunek, chrześcijańska na miłość. Zadaję sobie pytanie: czy szacunek nie jest ważniejszy od miłości? A także łatwiejszy do zastosowania... Kochać swojego nieprzyjaciela, jak proponuje Jezus i nadstawiać drugi policzek, uważam, że to godne podziwu, ale bardzo trudne do wykonania.... Zastanawiam się, czy my chrześcijanie nie jesteśmy tylko sentymentalnymi Żydami."
Oczywiście opowiadam się za tym, co bardzo trudne do wykonania, ale rozumiem, że kontekst okupacji i ciągłego drżenia ściganego i dającego schronienie czyni to wyzwanie Jezusa bardzo namacalnym.

Postacie: Josepha, ojca Ponse'a,


 Madmoiselle Marcelle, gwałtownej aptekarki, która ma w sobie zołzę i bohaterkę czy Rudiego, "nieuka doskonałego", broniącego się przed nauką z powodu świadomości, że muzyczne i prawnicze wykształcenie rodziców nie ocaliło ich od wywiezienia do obozu, wszystkie te postacie są tak wyraziste, że nie dziwi mnie dedykacja Erica Emmanuela Schmitta, który swoją zaledwie 131 stronicową książeczkę


poświęca przyjacielowi Pierre'owi Perelmuterowi, którego los odbija się w historii Josepha i pamięci ks. Andre,wikarego Swiętego Jana Chrzciciela, którego osoba zainspirowała go do stworzenia postaci ojca Ponse'a.


Ciekawy też motyw tytułowej Arki ojca Ponse'a, w której ocala on od potopu Holocaustu dziesiątki żydowskich dzieci, ale i rzeczy , które są częścią unicestwianego żydowskiego świata: dziewięcioramienne świeczniki, Tory, filakterie, tefilin.



 Gdy  z czasem przedmiotem zagrożenia staną się inne miejsca, inne ludy ojciec Ponse poszerzy kolekcję o poezję rosyjskich dysydentów, czy pozostałości po tybetańskiej kulturze niszczonej przez Chińczyków.

Czytając o tym,  zastanawiałam się, co dziś chciałabym gorliwie pakować do Arki Noego. Ze świata i z mojego życia. Jakie rzeczy, jakie wartości?