Zurych, a w nim też Indie - maj 2010
Zurych, a w nim też Indie - maj 2010
24-02-2013
Zurych.
W restauracji "Globus" na Belleview. Po spacerze
wzdłuż zmoczonego deszczem
wybrzeża jeziora.
Patrząc na dzieci cieszące się łabędziami,
kaczkami,
nurkami. Pustka stolików kawiarnianych.
Czerwień boi. Posąg Dawida zwyciężającego Goliata na tle Belleview. Balkony obwieszone kwitnącymi krzewami.
Rano na tarasie modlitwa poranna śpiewem.
Na bujanym fotelu z widokiem na wzgórze za rzeką Limat.
Ze świergotem ptaków przebijającym się przez szum miasta.
Domy odbite w wodzie rzeki.
Po spacerze z psem. Nad rzeką, z szumem skrzydeł kaczek podrywajaćych się nad wodą do lotu.
Po południu wędrowka Starówką Zurychu,
ze smakiem sushi na podniebieniu.
Niedaleko Kościoła - matki szwajcarskiej reformacji Grossmuenster - księgarenka "Nimm und Gib". Niestety tylko wzięłam: Vikrama Chandrę po angielsku i 1 tom encyklopedii: od Afganistanu po Irak.
Dwa dni temu w dzielnicy uniwersyteckiej
w India Partho, Take Away na samosach i lassi z mango plus na pięterku ukochanego antykwariatu.
A tam - Indienliteratur i Mity i symbole indyjskiej kultury po niemiecku. Indie w pigułce i oaza książek. Na drogach alienacji.
Spacer w słońcu nad jeziorem.
W "Tandoori" na Stockerstrasse. Czekając na indyjskie danie. I dalej Zurych, Zurych.
Za sobą szczęśliwy dzień. Przeżyty w Zurychu, a jednak w Indiach. Jeszcze w oczach mam tylko co obejrzane w muzeum
rzeźby z Indii
(z Orisy,
Tamil Nadu,
Karnataki,
Kerali,
Radźastanu) - rzeźby tańczącego Śiwy, z jej cieniem na ścianie,
Buddy, dżinijskiego tirnthankary,
bogini
Kali, Durgi, Kryszny.
Uśmiech zastygły w kamieniu.
Taniec, który znieruchomiał w kamieniu.
Postacie kuszące kształtem brzucha, a przecież bez twarzy.
Obok Indii meksykańskie miasto, a stamtąd twarze wpisane w naczynia
albo budzące niepokój
a nawet grozę.
W innym budynku
malarstwo indyjskie z XVIII wieku, a na nim Kryszna i jego ukochana Radha
Odpoczynek w zieleni parku wokół muzeum
Dobrze mi było z tymi postaciami z przeszłości.
Wędrujemy wzdłuż rzeki Limat.
Werinsel w restauracyjce nad Limatem.
W upale. Wśród zgiełku obcych ludzi. I kwitnących drzew., krzewów.
Ich cienie na twarzach ludzi. Smak wody z fontanny.
I powroty do domu, zaskakującego sylwetką.
Domu - odlotu,
niepokojącego w środku ogromnymi przestrzeniami bez ludzi.
A przecież tak bliskiego dzięki obecności J.
Na statku po jeziorze w Zurychu.
W słońcu i szumie ludzkich głosów. Wiatr na skórze. Ciepło słońca. Smak wina i indonezyjskiego jedzenia. Przed naszymi oczyma przesuwają się sylwetki domów,
kościołów,
drzew.
Mijamy stacje,
przystanie z żaglówkami.
Zapada zmierzch.
Brakuje i J. i Zurichu.
W restauracji "Globus" na Belleview. Po spacerze
wzdłuż zmoczonego deszczem
wybrzeża jeziora.
Patrząc na dzieci cieszące się łabędziami,
kaczkami,
nurkami. Pustka stolików kawiarnianych.
Czerwień boi. Posąg Dawida zwyciężającego Goliata na tle Belleview. Balkony obwieszone kwitnącymi krzewami.
Rano na tarasie modlitwa poranna śpiewem.
Na bujanym fotelu z widokiem na wzgórze za rzeką Limat.
Ze świergotem ptaków przebijającym się przez szum miasta.
Domy odbite w wodzie rzeki.
Po spacerze z psem. Nad rzeką, z szumem skrzydeł kaczek podrywajaćych się nad wodą do lotu.
Po południu wędrowka Starówką Zurychu,
ze smakiem sushi na podniebieniu.
Niedaleko Kościoła - matki szwajcarskiej reformacji Grossmuenster - księgarenka "Nimm und Gib". Niestety tylko wzięłam: Vikrama Chandrę po angielsku i 1 tom encyklopedii: od Afganistanu po Irak.
Dwa dni temu w dzielnicy uniwersyteckiej
w India Partho, Take Away na samosach i lassi z mango plus na pięterku ukochanego antykwariatu.
A tam - Indienliteratur i Mity i symbole indyjskiej kultury po niemiecku. Indie w pigułce i oaza książek. Na drogach alienacji.
Spacer w słońcu nad jeziorem.
W "Tandoori" na Stockerstrasse. Czekając na indyjskie danie. I dalej Zurych, Zurych.
Za sobą szczęśliwy dzień. Przeżyty w Zurychu, a jednak w Indiach. Jeszcze w oczach mam tylko co obejrzane w muzeum
rzeźby z Indii
(z Orisy,
Tamil Nadu,
Karnataki,
Kerali,
Radźastanu) - rzeźby tańczącego Śiwy, z jej cieniem na ścianie,
Buddy, dżinijskiego tirnthankary,
bogini
Kali, Durgi, Kryszny.
Uśmiech zastygły w kamieniu.
Taniec, który znieruchomiał w kamieniu.
Postacie kuszące kształtem brzucha, a przecież bez twarzy.
Obok Indii meksykańskie miasto, a stamtąd twarze wpisane w naczynia
albo budzące niepokój
a nawet grozę.
W innym budynku
malarstwo indyjskie z XVIII wieku, a na nim Kryszna i jego ukochana Radha
Odpoczynek w zieleni parku wokół muzeum
Dobrze mi było z tymi postaciami z przeszłości.
Wędrujemy wzdłuż rzeki Limat.
Werinsel w restauracyjce nad Limatem.
W upale. Wśród zgiełku obcych ludzi. I kwitnących drzew., krzewów.
Ich cienie na twarzach ludzi. Smak wody z fontanny.
I powroty do domu, zaskakującego sylwetką.
Domu - odlotu,
niepokojącego w środku ogromnymi przestrzeniami bez ludzi.
A przecież tak bliskiego dzięki obecności J.
Na statku po jeziorze w Zurychu.
W słońcu i szumie ludzkich głosów. Wiatr na skórze. Ciepło słońca. Smak wina i indonezyjskiego jedzenia. Przed naszymi oczyma przesuwają się sylwetki domów,
kościołów,
drzew.
Mijamy stacje,
przystanie z żaglówkami.
Zapada zmierzch.
Brakuje i J. i Zurichu.