Sloneczniki

Blue Valentine - na dobre i na złe?

Reżyseria:    Derek Cianfrance
Scenariusz:  Derek Cianfrance, Joey Curtis
Obsada:       Ryan Gosling, Michelle Williams, Faith Wladyka
Muzyka:       Grizzly Bear
Zdjęcia:       Andrej Parekh
Gatunek:     dramat miłosny
Nagrody:     3 nagrody (za role - Ryan, Michelle , 18 nominacji
                  (Michelle - za role do Oscara, za role - Ryan, za reż.,
                   za film)
Język:         angielski
Produkcja:  USA
Premiera:    2010
Oceny:        IMDb 7.6


  

 

Gdzieś w Pensylwanii. Dean Pereira i Cindy są małżeństwem od kilku lat. Cindy wydaje się jakby miała w domu dwoje dzieci, chociaż Dean ma z kilkuletnią córeczką, Frankie świetny kontakt.

    

 Trudniej porozumieć mu się z żoną. Gdy się poznali, on był tragarzem w firmie organizującej przeprowadzki, ona uczyła się dobrze w college'u marząc o medycynie.Teraz po kilku latach małżeństwa on pozostał w tym samym miejscu sens znajdując w swych domowych rolach męża i ojca, ona ucieka w pracę pielęgniarki nie rezygnując ze swoich ambicji zawodowych. W Deanie nie widzi już człowieka, w którym się  zakochała. On czuje, że ją zawodzi. W ich małżeństwie dochodzi do kryzysu....
 
Właściwie to powodem, że sięgnęłam po ten film była rola Ryana Goslinga, który ma u mnie kredyt zaufania już od "Fanatyka",



 nawet jeśli czasem zastanawiam się, co go ciągnie do ról psychopatów ("Wszystko, co dobre", "Odmienne stany moralności", czy "Śmiertelna wyliczanka"). Nie widziałam ich i nie wiem, czy chcę zobaczyć, wystarczy mi niepokój, jaki mi zafundował grając w "Drive" -  autystycznego, wycofanego z życia mężczyznę, którego jedyną pasją jest szybka jazda i który  w obronie pokochanej kobiety, gotów jest zabijać. Wolę go w  "Idach marcowych" - jako  odpowiedzialnego za wizerunek swojego podopiecznego podczas wyborów na prezydenta, który musi się wybrudzić, by utrzymać się w grze, czy w "Słabym punkcie" jako prokuratora, którym winny zbrodni oskarżony bawi się jak kot myszą czy w "Kocha, lubi, szanuje" - jako posiadającego kobiety jak rzeczy, co noc inną, który spotyka taką, z którą woli porozmawiać. I w "The Notebook" z jego miłością aż po granice utraty tożsamości i zapomnienie w chorobie, kogo się kocha. Tyle o Goslingu.

   
 
Dlaczego właśnie przy tym filmie odpoczywam (?!) od Indii? To jak się rozwija

   

 (albo zwija) relacja między ludźmi zawsze mnie fascynowało.Ten film
nie kończy się "i żyli długo i szczęśliwie", raczej zaczyna się "żyją nie tak długo, bo zaledwie kilka lat i już nieszczęśliwie".

  
 

 Dlaczego? Czy już na początku nie rozeznali tego, czego od siebie oczekują, co gotowi są dać sobie wzajemnie? Czy w dniu codziennym czegoś zabrakło do tego, by druga osoba przy nas wzrastała?  Ale jeśli tego nie potrzebowała? Jeśli wystarczało jej to jaka jest?  Gdzie granica oczekiwanej zmiany, a gdzie akceptacji?

Czy bohater reaguje wrogością na spotkanie z byłą miłością swojej żony, bo czuje, że ona może porównując go z innymi uznać za nieudacznika? Czy dlatego, że sam się nim czuje? Czy to, co zżera ten związek

  

 to poczucie wzajemnego nie spełnienia się, czy brak akceptacji drugiej osoby taką, jaka ona jest? Wydaje się, że kluczem do zrozumienia bohaterki jest słowo potencjał. Nie ona jedna klęka kornie przed ołtarzem Samorealizacji i Rozwoju.  Ale co w tym  złego, że lubi swoją  pracę? Lubi, czy ucieka w nią od konfrontacji z tym, że zawodzi w miłości, sama nie czując się już kochana tak jakby chciała. Bo ten, kto ją kocha nie jest tym, przez kogo ona chciała by być kochana. Nie widzi w nim siły, mężczyzny. Nie szanuje go. Drażni ją sama jego obecność. A on sam walcząc o rodzinę od niej oczekuje pomysłu, co miałby w sobie zmienić, by ją zatrzymać przy sobie.
Jednocześnie z rozpadem ich związku widzimy obrazy z czasu, gdy się dopiero zaczynał, gdy wszystko było jeszcze możliwe, gdy bycie razem cieszyło
i wzruszało, gdy tak łatwo było się do siebie przytulić,



 przyjąć razem nawet to, co trudne.



 "Kto jeśli nie my sami czynimy naszych bliskich takimi, że już ich nie możemy kochać", pisał kiedyś rosyjski poeta Jewtuszenko.
Tę historię pokazano na dwóch płaszczyznach czasowych. Wspomnienia są tłem wzmacniającym intensywność przeżyć bohaterów,



 budzącym refleksję nad naturą bliskości i obcości w ich związku.
W "Blue Valentine" uderzył mnie motyw obecności starych. Opieka nad kimś starym, życzliwość wobec odsunięcia kogoś starego na bok styka ze sobą bohaterów. Łączy ich dziecko. A co dzieli?
W filmie  niektóre sceny są dla mnie trudne. Na przykład bolesny realizm obrazów związanych z aborcją.
Nie lubię też tak odważnych scen erotycznych. Są dla mnie zbyt intymne, bym mogła  nie czuć się zażenowana obnażaniem się bohaterów.

         

 Tu w niektórych  scenach seksualnych pokazano czułość,

 

ale w większości  upokorzenie i niemożność przeniknięcia w siebie. Jak z obcości ma wyrosnąć jedność? Smutne sceny.

Film jest mroczny, ale zaciekawia mnie niejednoznacznością postaci obojga bohaterów.



Budząc we mnie współczucie dla nich. Tak gorąco chce się, aby im się udało przetrzymać ten kryzys!



 Czy uda im się wyjść z cienia nieudanych małżeństw rodziców, które zraniły ich w dzieciństwie?