Sloneczniki

Wolontariat w Izraelu (Ela Kurpiewska) - 5 lutego 2017 r.

Elżbieta Kurpiewska spędziła trzy miesiące w Izraelu opiekując się  - jako wolontariuszka - chorymi dziećmi. Przy okazji poznając Izrael. W kolejnych postach chciałabym przedstawić jej pisane na żywo relacje z pobytu. Zilustrowane zdjęciami.

5 lutego 2017

"Kilka słów o pierwszym tygodniu. Dziś niedziela, tu to normalny dzień pracy. Jestem lekko przeziębiona, choć mnie choroba dopadła jako ostatnią z nas czterech.   Mam tylko katar i oby na tym się skończyło. Wszystko przez klimatyzację.

 Napiszę coś o pracy, bo dla niej  tu przyjechałam. O chorych ludzi dbają tu wyjątkowo dobrze. Jestem przydzielona do tzw. Domu niebieskiego, choć nie widać, żeby miał w sobie coś z tego koloru. Przybywają tam  dziewczyny, od 10 do około 30-lat. Wszystkie  egzotycznymi dla mnie imionami : Yael. Aya, Mirav, Esti mała, Esti duża, Mor, Tova, Ayala, Noemi, Adel, Szeriel, Uri, Atara, Haya, Mital, Amit. Przez ten tydzień nauczyłam się imienia każdej z nich. Drugiego dnia napisałam ich imiona na przylepnym papierze i przykleiłam na ramieniu każdej z dziewczyn. Dla nas to trudne słowa. Dziewczyny i dziewczynki są chore na umyśle. Niektóre z nich także fizycznie. Mała Ayala np. jest bardzo sprawna fizycznie, tablet  opanowała, ale nie potrafi dłużej zatrzymać uwagi  na obrazku, na bajce. Aya jest bardzo spokojna. Z urody przypomina Greczynkę. Wszystkie są urody południowej. Amit wygląda jak  Egipcjanka. O  długich, czarnych włosach.

Co robię? Zadaniem moim jest być z tymi dziećmi, bawić się, pilnować, żeby sobie nie zrobiły krzywdy. Ayala kiedyś uciekła  przez płot. Esti mała jest złośliwa i potrafi inną złapać za włosy.

Pracuję od 12-tej do 20-tej. Na początku idę do szkoły, tu jestem krótko, bo do 13,30. Tam dzieci są w klasach lub na zewnątrz. Raz miałam do opieki chłopca Aviala, który na tablecie uczył pisać swoje nazwisko. Gdy się pomylił, kasowałam literę. I tak powtarzaliśmy kilka razy. Byłam na lekcji, podczas której  nauczycielka mówiła o nasionach. Potem Aviel w ogródku sypał do doniczki ziemię, robił  w niej dołki, siał w nich rzodkiewkę. Następnie zaniósł doniczkę  na grządkę. Będzie ją regularnie podlewał. Po prostu uczy się ich tu życia.

O 13,30 idę do kuchni po zestaw obiadowy na  talerzu jednorazowym. Zjadam w parku na zewnątrz szkoły. Od 14-tej do 20-tej jestem z dziewczynami albo w domu (gdy pada deszcz) albo zewnątrz w tzw. Big yardzie,

gdzie są różne huśtawki, miękkie siedzenia, piłki i inne zabawki. Ważne by się ruszały.   Aya słabo chodzi, więc biorę ją za rękę lub pod pachę i chodzimy. Są tam  chłopcy i dziewczęta z różnych domów. We wszystkich domach razem  jest około 100 dzieci. Na tym placu zabaw, gdzie ja jestem, około 20. Niektóre, jak Atara, są tylko do wieczora. Na noc rodzice zabierają ją do domu. W tym czasie są dwa posiłki dla dzieci, około 16-tej  podwieczorek i o 19-tej kolacja. O 20-tej dzieci są już w łóżkach.

Jedzenie. Rano lubię kromkę chleba z masłem, czosnkiem, humusem i pomidorem. Chleb jest bardzo dobry.  W kolejne dwie soboty byłam zaproszona przez Gabrielę na kolację szabatową, która zaczyna się modlitwą Gabrieli i dzieleniem dużej buły maślanej z warkoczem, chałki. Piję wodę z cytryną i miodem. Potem  czarna kawa. Do pracy biorę butelkę wody, po lunchu w pracy nic nie jem. Po pracy  jemy coś na ciepło, czasem któraś zrobi fasolkę na ciepło, sałatkę lub znów chleb z humusem. Bardzo  go lubię  bardzo. Lunch nie jest obfity, więc na pewno spadnie mi kilka kilogramów.  Na lunch dostajemy   np. dziś dwa kotlety jakby nasze mielone, ale  jarzynowe, kuskus i warzywa w sosie,  a la kabaczek.

Najtrudniej przyzwyczaić się do temperatur. Rano i wieczorem około 5 stopni. W ciągu dnia można chodzić w krótkim rękawie, jak dziś. Teraz już, jest po 16-tej ( w Polsce po 15-tej), robi się chłodniej. Jest klimatyzacja, ale nie chodzi za cicho i mamy różne preferencje. Ja wolę zimniej, Kornelia i Ola cieplej.

Po pierwszym tygodniu pracy powiem tak: jest ciężko, ale jak się chce zrobić coś nawet małego dla tych dzieci, jest dobrze. Wieczory mamy dla siebie i rozmawiamy przeważnie o doświadczeniach z dnia.

Dziś byłam na spacerze z Pauliną z Holandii.

Jest tu już trzy miesiące i jeszcze kolejne trzy będzie. Mówi, że przyjedzie jeszcze do Izraela, może w październiku, bo też nie lubi gorąca. Tak, jak ja. Piszę to, żeby pokazać, że nie tylko da się wytrzymać, ale chce się tu być. Opiekunki też są OK.  Ja mam Martę z Etiopii. Gadamy trochę po angielsku. Mieszkała w Etiopii do 16-go roku życia i mówiła, że w Izraelu pracuje się więcej niż w jej kraju.

Zwyczaje. Najpierw zauważyłam to w wejściach do sklepów. Na wysokości głowy umieszczono jakby deseczki, ruloniki.  Ozdobione gwiazdą syjońską. Wybito na nich słowa Tory. Na znak błogosławieństwa. Żyd dotyka tego, potem jakby całuje, wchodząc i wychodząc ze sklepu, z domu. To samo jest tam, gdzie mieszkają  dzieci,  z tym, że o wiele skromniejsze niż te, które widziałam w sklepach.

W szabat nie wolno włączać, wyłączać światła, ani  czajnika z wodą. Mieszka z nami Gabriela, Żydówka i przychodzą do nas na noc inne Żydówki, pracujące na dole, które też nie mogą się poruszać samochodem  w tym czasie, więc mamy na noc włączone światło w kuchni, łazience, w salonie natomiast i w ich pokoju zapalona jest szabatowa lampka, świecąca się całą noc. W kuchni stoi  boiler z wodą wiecznie gorącą, gotową na herbatę i kawę.

Niektórzy chłopcy mają na głowie jarmułki, nawet im nie spadają.

Niektórzy mężczyźni tu pracujący też noszą te czapeczki i białe frędzle wystają im spod kurtki".