Sloneczniki

Pokazać język - Guenter Grass

Wiedziałam, że wrócę do tej książki. Po podróży do Kalkuty i Bengalu. By porównać nasze wrażenia, by dzięki Grassowi pobyć dłużej w Indiach. 
175 stron. 6 miesięcy życia w Indiach. 16 czarno-białych dramatycznych rysunków Grassa, na których króluje bogini Kali z wywieszonym (jak w tytule) językiem,
szczury, wrony, udręczone chodzeniem bez butów  bose stopy, krowie placki na ścianach, przykucnięte postacie mężczyzn, otuleni w koce chodnikowcy, ludzie ulicy. Rysunki Grassa wprost krzyczą.
Tekst, który lżej by mi się czytało, gdyby Grass podzielił  go na mniejsze części, jest zapisem jego czasu w Indiach. Bohaterami opowieści  są on i ona. On, który kiedyś był już w Kalkucie,  przerażony uciekł i natychmiast chciał wrócić. Wrócił z nią po 11 latach, w 1986 roku. On tu chce być, ona czeka na wyjazd. On jest w Indiach, ona je znosi. Te pół roku to przede wszystkim czas spędzony w Bengalu,
w Kalkucie,
w uniwersytecie Santiniketan  założonym przez Tagore,
ale i w Madrasie (dziś Ćennaju), Mahabalipuram, Bombaju, Punie, Hajdarabadzie z twierdzą Golkondą, w Puri i Konaraku, a także w powstalym 15 lat przed jego podróżą ze Wschodniego Pakistanu Bangladeszu.
Książkę zaczyna i kończy zdanie uobecniające wielką postać.  Grass rozpoczyna tę historię od wprowadzenia w nią Nataji, Subhasa Chandrę Bose.
Pisze o nim tak: "Na północy Kalkuty jedzie wierzchem, cały w brązie, na przymałym koniu, z przydużą głową, w wojskowej czapce i grubych szkłach, mimo gestu wskazującego kierunek - Za mną, na Delhi!... - nie ruszając się z miejsca"
Kończy opowieść obiecując swej żonie "Jeśli tu kiedykolwiek wrócimy, to znów weźmiemy ze sobą Fontanego", książki niemieckiego XIX-wiecznego pisarza,
którymi  ona odgradzała się od przerażających ją Indii.
Oprócz jej, jego, Fontanego w książkach i Nataji, bengalska fascynacja którym oburza Grassa, w książce pojawiają  ludzie z kręgów intelektualnych Kalkuty, wspomnienia o Gandhim i Tagore,
a także całe tłumy bezimiennych, bosych, głodnych, których los porusza pisarza.
I bogini Kali, która budzi w nim grozę,
ale o  ktorej Grass wydaje się niezbyt dużo wiedzieć.
Indie przedstawiono tu bardzo sugestywnie, opisano trzewiami. Osobiście. Z bólem. Wdzięczna jestem Grassowi, bo czuję się jakby wyruszyła z nim w nie jako jego cień. Ochłonąc obrazy, słysząc echo powstania sipajów z 1857 roku,
głodu w Bengalu z 1942 roku,
wojny, z której narodził się Bangladesz z 1971 roku,
czy wojny indyjsko- chińskiej z 1962 roku.
Swój pobyt Grass też umieszcza w kalendarium Indii specyficznie,  mówiąc: przyjechałem do Indii w dwa lata po zamordowaniu Indiry Gandhi. 1984+2= 1986.
Pisze o Indiach, szczególnie o Kalkucie  z pasją, którą nazywa "moją nieproszoną miłością do tego miasta, którego przekleństwem jest udzielanie gościny wszelkiej ludzkiej niedoli." Bliskie mi jest jego współczucie dla wydziedziczonych i  umęczonych.
Na Subhasa Chandrę Bose Grass patrzy oczyma uwięzionymi w Europie. Oburza go uścisk ręki z Hitlerem,
zdjęcia u boku nazistów niemieckich, potem oficerów japońskich. Sojusz z hitlerowcami? ! Grassowi trudno spojrzeć na sytuację II wojny światowej oczyma Indusa. Jego wrogiem byli okupujący Indie Brytyjczycy. Szukanie sojuszu z ich przeciwnikiem, widziane jako zdrada z punktu widzenia Europy, było naturalne. 
Zaskakuje mnie to, co Grass pisze o Tagore zakochanym w żonie brata, o jej wyszukaniu dla niego dziewczynki,
jego czekaniu na moment, gdy dojrzałość pozwoli jej być matką jego dzieci. To wskazuje na osobisty wydźwięk wiersza Tagore "Kobieta dziecko".
Grass ma oko do szczegółów.  Podoba mi się też to, jak je opisuje, "jak obcość robi się znajoma i pozostaje obca" (s. 107), jego pomysły - "przez cały dzień podążać za jedną jedyną krową: jak pasie się na śmietnisku, jak jest wyspą wśród ulicznego ruchu,
jak leży w cieniu, przelotnie obsiadła przez wrony, jak strzeże - już o późnej godzinie - snu chodnikowców". Marzy mu się już w chwili, gdy walizki stoją spakowane do powrotu. Ociąga się z wyjazdem. Odwraca głowę za Indiami. Rozumiem go. Także jego łapczywość w rysowaniu wszystkiego, co nadjeżdża w jego kierunku na drogach (ja to próbowałam zatrzymać nieustannie aparatem).
CYTATY:
- "Czym są Indie?
Okazją do wydawania albumów, kolorowych, czarno-białych? Spuścizną imperium: mocarstwem o kulach? A może ostatnim schronieniem zbankrutowanego rozsądku? Co z miałby on tutaj uzdrawiać?
Wszystkie statystyki, nawet te ufryzowane, ustawiają zubożenie, ucieczkę ze wsi, zeslumsienie miast w jednostajne kolumny. Kto kogo i gdzie zarzyna, wylicza codziennie tysiąc i więcej gazet: bogactwo języków. I dalsze przyrosty: usuwaniu lasów odpowiada przybywanie pustyń. I stopa wzrostu...o 17 milionów powiększa się rocznie ludność Indii.
Takie słowa jak chaos i katastrofa są dobrze znane wszystkim komentarzom; jednakże na pytanie, czy rewolucja może temu zaradzić, odpowie nie Mark czy Mao, tylko co najwyżej Kali że swoim sierpem". (S.106)