Sloneczniki

Jhootha Hi Sahi - mów mi kłamco

Reżyser:       Abbas Tyrewala ("Jaane Tu ..Jaane Na")
Produkcja:   Madhu Mantena ("Ghajini")
Scenariusz:  Pakhi (debiut, gra też główną rolę, żona reżysera)
Obsada:       John Abraham, Pakhi, Raghu Ram (debiut), Omar Khan, Madhavan
Muzyka:        A.R. Rahman ("Lagaan", "Rang De Basanti", "Slumdog" "Raavanan")
Zdjęcia:         Manoj Lobo ("Jaane Tu ..Jaane Na")
Gatunek:      komedia romantyczna
Premiera:     2010
Tytuł:           Mów mi kłamco
Oceny:         IMDb 6.2/10, Tamanna 5.5/10
झूठा ही सही

 

 Londyn. Pewnej nocy Siddartha (John Abraham) aż do rana budzą telefony ludzi mierzących się z pragnieniem odebrania sobie życia. Okazuje się, że na ulotkach informujących o telefonicznej linii pomocy Indusom zagrożonym samobójstwem podano omyłkowo jego numer. Siddarth podejmuje wyzwanie. Staje się  wolontariuszem próbującym pomóc zrozpaczonym. Jeden z telefonów zmienia całe jego życie.



Całą noc trwa przy milczącej, płaczącej wciąż Mishce (pakhi). Właśnie porzucił ją  chłopak. Dziewczyna nie widzi sensu w życiu. Stopniowo odnajduje ją w rozmowach z Siddarthem.



 Swojemu przewodnikowi duchowemu nadaje imię Fidato. Nie wiedząc, że ciapowaty okularnik i jąkała, którego poznała w księgarence indyjskich książek i zabawny, budzący zaufanie, zawsze ją rozumiejący głos w telefonie  reprezentują w jej życiu tego samego mężczyznę...

Kłamstwo i zaufanie. Dwie twarze tego samego mężczyzny. Jak odkryć pod zniechęcającą formą kogoś, kto kochany przez nas z gąsienicy przemieni się w motyla? Wkradanie się w cudze zaufanie z wykorzystaniem cudzej tożsamości. Ciekawy temat. Ktoś napisał, ze w kinie indyjskim można to znaleźć w takich filmach,jak Professor, Saajan , Aur Pyaar Ho Gaya, Chachi 420, Ghajini (?) Ten film to przede wszystkim komedia romantyczna. Z akcją w Londynie, a więc jak zwykle wśród NRI swobodniej potraktowaną ("Mum Maried Dad"). Z wolnością, która w grupę kilku przyjaciół bohatera wprowadza motyw homoseksualnych par. Ta grupa przyjaciół (może dlatego, że akcja rozgrywa się w Londynie)



podejrzanie przypomina mi bohaterów "Dziennik Bridget Jones", czy "Nothing Hill". Z tego ostatniego filmu wzięto motyw księgarenki (o filmowej nazwie "Kaagaz ke Phool"), ale ponieważ tam, gdzie książki, tam serce moje, więc jak tylko padły nazwy chińskiej księgi Tao Te Ching (ze słowami: "Droga, którą możesz iść nie jest prawdziwą drogą"), czy Jogawasziszthy, od razu szukałam ich w necie planując wypożyczenie. Patrząc na tą księgarenkę miałam ochotę spisać ich telefon i zadzwonić, by zamówić kilka książek o Indiach:) Lubię takie odwołania do Bhagawadgity ("pracujcie nie martwiąc się o owoce"), cytaty z poezji Ghaliba Mirzy, czy dyskusje na temat Ćarwaki,twórcy materializmu z III w p.n.e, Indusa (co rzadkie) odrzucającego istnienie życia po śmierci.  Swoją drogą w indyjskim filmie nawet ci, co wierzą (za Ćarwaką), że życie zaczyna się od pierwszego oddechu, a kończy na ostatnim, pocieszają się tracąc miłość: "może w następnymi wcieleniu?".

To drugi film Abbasa Tyrewali, który swym debiutem ("Jaane Tu ..Jaane Na") oczarował Indie (i mnie). Tu na bohaterów, znów komedii romantycznej, wziął on osoby trochę starsze. Nie rozpoczynających życie prawie nastolatków, ale kogoś po przejściach, szukających kolejnej szansy, leku na chorobę po poprzednim związku. Nie bardzo niestety wierzyłam debiutującej tu w roli bohaterki, scenarzystce filmu i żonie reżysera Pakhi.



To utrudniało  wczuwanie się w rozwijającą się między bohaterami miłość.



Po Johnie Abrahamie nie spodziewam się zazwyczaj zbyt wiele (choć lubię go w "Taxi no 9211", "Dostana" czy "No Smoking"). Nie drażni mnie, budzi nawet swoją wieczną chłopięcością sympatię (swoją droga, jak długo jest już chłopcem? 38 lat?)



Tu jest chłopcem w podwójnej roli: supermana telefonu zaufania,  dzielnego (acz niewyspanego)



 zbawcy samobójców i jąkającego się na widok pięknej dziewczyny ciapy. Można się tym bawić, jeśli się skróci film. Śledząc ładnie fotografowany
(Manoj Lobo,"Jaane Tu ..Jaane Na") Londyn.



Nie lubiąc bohatera Madhovana (pierwszy raz go widzę w roli negatywnej, skądinąd bardzo schematycznie pokazanej). Ciesząc się z obecności bardzo witalnego debiutanta Raghu Rama. Gra on pakistańskiego przyjaciela


 
bohatera. Właśnie Pakistan. Podobnie jak  John Abraham w wywiadzie zwróciłam uwagę, że  film (jak i "Dhan Dhana Dhan Goal' też z A.J. Abrahamem) stworzono na styku trzech kultur:  NRI żyjących w świecie brytyjskim, indyjskiej i pakistańskiej. No bo gdzie może się spotkać (po trzech wojnach, setkach wybuchów bomb terrorystów i krwi przelewanej w Kaszmirze) Pakistańczyk z Indusem? Na boiskach sportowych, na obczyźnie i w filmie. Daleki od politycznej wrogości  obraz relacji pakistańsko-indyjskich budował "Veer Zaara". W tamtym filmie symbol miłości przekraczającej podziały. Tu przyjaźń znosząca uprzedzenia. Grający Pakistańczyka Omara Raghu Ram często konfrontuje Sida z prawdą,



 gra w filmie rolę jego sumienia.



 Żartując sobie z pakistańskich odniesień politycznych. Nie ma między nimi ducha podziału. Takie teksty z filmu, jak "pakistański brat prosi indyjską siostrę" mogą zmieniać uprzedzenia między podzielonymi od 1947 kiedyś braćmi, dziś wrogami. Czy rzeczywiście film ma moc zmienia umysłów, postaw? Często jego twórcy liczą na to, przemycając treści odrzucające podziały religijne. Tu też pokazano motyw wiary dzielącej stare pokolenia Indusów, którzy nie przyjadą na niemuzułmański ślub i spojrzenie młodych, którzy z miłości gotowi są (jak w "Partition") stać się muzułmanami. Wielkość poświecenia czy tracenie tożsamości religijnej, obojętność wobec swoich korzeni?
I jeszcze jeden motyw. Rola telefonu. W Indiach zdumiewał mnie widok komórek przy uchu

 Indusek w najbiedniejszych wioskach Maharasztry, w ręce mumbajskiej żebraczki przy grobie Hji Ali. Wyglądało na to, że całe Indie rozmawiają ze sobą wciąż przez komórkę. My też staliśmy się częścią wciąż komunikującego się z kimś społeczeństwa. Godzinami trzymając telefon przy uchu. Konieczne było wymyślenie słuchawek, byśmy mogli przy naszych rozmowach pogestykulować. W "Jhootha Hi Sahi" komórka staje się znakiem tego, jak trudno w czas wszechobecnej komunikacji być prawdziwym w relacjach wprost. Ludzie często nie mówią sobie wprost, co im przeszkadza, zasmuca ich, razi, czego pragną.  Potrzebują telefonicznego doradcy, pośrednika w porozumieniu ("wiesz, co myślisz, ale możesz to powiedzieć tylko w bezimienne ucho, a nie w twarz".)

Podsumowując: taki sobie, można zobaczyć, ale... Dla fanek Johna, z ostrzeżeniem, że  więcej tu zagubionych spojrzeń niż lśniącej w słońcu muskulatury.


 
 P.S. Znacie wiersze Mirzy Ghaliba?
"Śmiałem się z mego serca,
teraz się z niczego nie śmieję
jak pokażesz swą twarz Bogu
ty, który się niczego nie wstydzisz"

 

P.S. A poznaliście głosy Imraan Khana, Riteisha i Abhisheka?


I've Been Waiting
(Vijay Yesudas).

Hello Hello
(Karthik).

Pam Pam Para
(Shreya Ghoshal, Suzanne D'Mello).

 Cry Cry
(Rashid Ali, Shreya Ghoshal).

Do Nishaaniyan
(Sonu Nigami inni).

 Maiyya Yashoda
 (Javed Ali, Chinmayi).

Call me Dil