Sloneczniki

Kites - odmień życie lub giń!

Reżyseria:    Anurag Basu ("Life in a Metro", "Gangster - A Love Story")
Producent:   Rakesh Roshan
Zdjęcia:        Ayananka Bose
Muzyka:       Salim Sulaiman
Piosenki:      Rajesh Roshan
Obsada:       Hrithik Roshan, Bárbara Mori,Kangana Ranaut, Nick Brown, Kader Bedi
Gatunek:      Thriller miłosny
Tytuł:           Latawce
Premiera:     2010
Oceny:         IMDb 5.4/10, Tamanna 5.5/10


  

Jai (Hrithik Roshan), induski emigrant w Las Vegas dorabia jak może. Sprzedając pirackie kasety, zawierając fikcyjne małżeństwa, ucząc tańca.



 I to właśnie taniec daje mu w końcu szansę na spełnienie marzeń o wielkich pieniądzach i władzy. Zakochana w nim uczennica Gina (Kangana Ranaut) okazuje się być córką  szefa kasyna.



Tatuś (Kader Bedi) zrobi wszystko, by nie zobaczyć łez w oczach córeczki. Gina zakochana w Jaiu, on w jej pieniądzach. W takiej grze warto kłamać. Chyba, ze spotka się tę jedyną (Barbara Mori), przy której trzeba zapomnieć o pragnieniu pieniądza i udawaniu miłości...




Film zaczyna się w duchu starego  Bolllywoodu - od słów (co prawda po hiszpańsku): "Niech Bóg będzie z Tobą, synu".  Ale dalej już jest Ameryka. I naśladowanie plus pragnienie wkupienia się w gusta zachodniego rynku. Dobrze jest oglądając thriller nie nudzić się, a historią miłosną wzruszyć się, ale co mam zrobić, gdy wg mnie są tu obrazy, ale brakuje dobrze opowiedzianej historii. Zaczyna się trójkątem miłosnym, który rozgrywa się między dwojgiem oszustów uczuciowych  i zdradzanym gangsterem. Jednego  z tych oszustów gra Hrithik Roshan. Jego fani  mają go tu dużo - można się nacieszyć widokiem jego mięśni, niezwykłą gibkością tańca, łzami w zielonych oczach, twarzą ocienioną sombrero



 i prezentowaną przez niego gamą uczuć drobnego naciągacza (czy tak drobnego? - 11 fikcyjnych ślubów?!), który zakochawszy się rzuca policyjnymi autami po Kalifornii i mówi po hiszpańsku.- Hrithik tworzy tu portret przemiany pod wpływem miłości - dla jego fanów - Must See. Ale nawet jeśli drażni mnie epatowanie jego nagim torsem (kamera składa hołdy częściej jemu niż kobiecemu ciału), to sceny kiedy należąc do innych bohaterowie mogą siebie tylko kraść wzrokiem lub teatrzyk cieni,



a w nim pocałunek cieni ptaków z rąk uważam za zabawny.

Historia bohaterów to próba porozumienia się ponad językami.



Dialogi nie są najmocniejszą stroną filmu, no bo jakim cudem, jeśli ona mówi tylko po hiszpańsku, a on w hindi okraszanym angielskim (to połączenie hindi z hiszpańskim zresztą mnie rozbawiło). Jeśli nie słowa, to w porozumiewaniu się pomaga bohaterom deszcz.

 

To on i i wspomnienie smutnego dzieciństwa występują tu jako indyjskie afrodyzjaki.
W deszczu   zresztą nie tylko miłość wygląda ładnie, ale i zabijanie się. A pogoni,



 bojek i zabijania się tu nie brakuje. W buszu,  w balonie, podczas napadu na bank, czy skądinąd imponującego skoku na pociąg. Pogonie przeplatają się ze scenami miłosnymi.



 Po obrazie karambolu aut romantyczna scena zszywania rany ukochanej w świetle ogniska. Grającą ją Barbarę Mori (gwiazdę meksykańskiej telenoweli) widzę tu po raz  widzę po raz pierwszy.



 Może to i nieźle, że emigranci meksykańscy spotykają się z hinduskimi na amerykańskiej ziemi łącząc się ze sobą w celu zdobycia zielonej karty.

Oprócz głównych bohaterów w filmie widzimy Kadera Bedi w roli ojca nieszczęśliwie zakochanej w bohaterze Gicie i nieznanego mi Nicky Browna jako jej brata. Kangana Ranaut, gwiazda innych filmów Anuraga Basu

 

  ("Life in a Metro", "Gangster - A Love Story") tu  pojawia się na początku filmu obiecując nam trójkąt miłosny ze swoim udziałem, a potem oddaje pole atrakcyjniejszemu w scenach bójek i pościgów bratu. To on w wydaniu Nicka Browna staje się trzecim w trójkącie. A Kangana pojawia się nagle pod koniec filmu, gdy zdążyłam już o niej zapomnieć.


Co więc zostanie w pamięci po tym filmie jeszcze nie wiem. Może piękno pustynnych obrazów Kaliforni i Nowego Meksyku, może uśmiech Hrithika? Wiem tylko, że pojedynki na szosie i  pościgi znudziły mi się w holly, więc nie zachwycają mnie też w bolly. Ja przeskakiwałam sceny, ale myślę, że możesz należeć do tych, którzy się zapatrzą na miłość pełnego pasji Hrithika i latynosko-japońskiej Barbary Mori, zobaczą dynamikę i napięcie w scenach pościgu przez piękne pustynne przestrzenie i ucieszą się z bardzo bollywoodzkiego końca zapewniającego  zwycięstwo miłości.
   
 P.S. A rozpoznaliście sceny z  "Romeo i Juliii" i "Telmy i Luizy"?