Sloneczniki

Kaznodzieja z karabinem - by nie podbili naszych serc nienawiścią

Reżyseria:  Marc Forster ("Chłopiec z latawcem", "Marzyciel",
                  "Czekając na wyrok")
Obsada:     Gerard Butler,
Muzyka:     Asche&Spencer, Thed Spencer
Zdjęcia:     Roberto Schaefer
Tytuł:         Machine Gun Preacher
Gatunek:    dramat biograficzny i wojenny
Premiera:   2011
Języki:       angielski (+arabski, achili)
Produkcja: USA
Ocena:       IMDb 6.8/10




Zawsze można mnie do obejrzenia filmu skusić słowami "oparte na faktach", odwołaniem się do czyjejś prawdziwej historii. I tak było z tym filmem. Z nawróceniem bohatera wpisującym się w kontekst święta Wielkiej Nocy. Były więzień, ćpun, dealer, facet szybko podnoszący na kogoś rękę zmienia się -  buduje kościół dla podobnych sobie, tych, którzy więcej zła w życiu uczynili niż dobra. Sam w nim zaczyna głosić Słowo Boga,



 budzić sumienia i przynosić komuś nadzieję.
Każdy z nas szuka dla siebie miejsca w życiu, celu, który nada sens naszym codziennym działaniom. Ludzie wierzący mówią o rozpoznaniu woli Boga.
Sam Childers dziesięć lat temu odnalazł dla siebie zadanie w ogarniętym wojną domową Sudanie. Na terenach objętych (trwającą od 50 lat wojną domową miedzy południem a północą kraju) założył sierociniec.



 Ratując tysiąc dzieci: porywanych, wykorzystywanych seksualnie, zmuszanych do zabijania swoich bliskich, szkolonych na małych żołnierzy. Zagrany w tym filmie przez Geralda Butlera (hollywoodzkie skojarzenie z komedią romantyczną przeszkadzały mi trochę utożsamiać się z bohaterem)

  

nie raz znalazł się w sytuacji niebezpiecznej.


 
graphics8.nytimes.com


Zmuszony do obrony życia: własnego i  swoich podopiecznych.


 

Bilans wojny domowej  w Sudanie (od 50 lat) -  2 miliony zabitych, 4,5 miliony zmuszonych do ucieczki z kraju.


 Trudno mi zrozumieć, kto z kim walczy. W Sudanie - południe z północą, ale i południe Sudanu z partyzantami z Ugandy. Na północy Sudanu muzułmanie, na południu chrześcijańska i  animistyczna ludność  murzyńska, broniona przez Ludową Armię Wyzwolenia Sudanu. Pod przywództwem Johna Garanga.

 

W 2005 doszło do pokoju między zdominowanym przez muzułmanów rządem a ruchem partyzanckim. Uzyskało autonomię, a Garang na kilka miesięcy (do swej śmierci podczas wypadku śmigłowca) był jego prezydentem. W styczniu 2011 roku w wyniku plebiscytu powstało najmłodsze państwo świata - Południowy Sudan. Czy zapewni do spokój sierocińcowi stworzonemu przez Sama Childersa. Setkom dzieci ratowanych z rąk partyzantów z
rządzonej brutalnie przez Josepha Kony

Lodr's Resistance Army, dzieci przymuszanych przez nich do zabijania swoich bliskich.
W historii pokazanej na filmie Sudan walczy


i płonie.



Cierpi w osobach najsłabszych.
 
   

Ale i odradza się poprzez ludzi dobrej woli.



Nic nie ujmując osobie Sam Childersa wolałabym oglądać Afrykę z afrykańskimi bohaterami (może los Johna Garanga?), ale każdy kraj ma swoich bohaterów. Ameryka swoich, także w Afryce. Oczywiście wciąż cieszy mnie zmiana kogoś na lepsze. Cieszy i zdumiewa. Choć tu pokazano ją za szybko. Tym prawdziwszy był wątek zarażania się nienawiścią, zamieniania bólu krzywdy i bezsilności na rosnąca wrogość. Stawania się częścią zwalczanego zła.



Znów za szybko uleczony jedna rozmową, prawda z ust dziecka: "jeśli podbiją nasze serca nienawiścią, przegraliśmy".



Co jeszcze? Wątek żony wspierającej męża, który wybrał życie misją, z dala w Afryce.

 

Skąd tu ten film? Na blogu o Indiach. Po "Yesterday" szukałam dalej Afryki. Niewiele jej na naszym blogu. I tak biograficznie-amerykańsko przedstawiana. Oprócz "Yesterday" chyba tylko w "Invictus (Niepokonany)" o Mandeli. Może by tak dla równowagi więcej Afryki? Nie tylko tej widzianej oczyma białych, nawet tak przychylnie jak u Marca Forstera (Niemiec? Szwajcar?), którego  znam z "Marzyciela" (o autorze Piotrusia Pana) i "Chłopca z latawcem" (naprawdę nie opisałyśmy go, Zahro?)