Sloneczniki

Villacidro na Sardynii


Jeśli już jesteśmy w górach, to nasz gospodarz, Angelo, chce nam pokazać swoje rodzinne kilkunastotysięczne miasteczko - Villacidro.



Jego patronką jest święta Barbara,



urodzona w pogańskiej rodzinie, wysłana na naukę przyjęła chrześcijaństwo. Gdy nie wyrzekła się go, jej własny ojciec doniósł na nią i jeśli wbrew legendzie nie schroniła jej skała, która się przed nie rozstąpiła, ścięto ją w III wieku. A teraz chroni mieszkańców Villacidro. I naszych górników:)

 Czy dobrze zrozumiałam, że kiedyś był to  po prostu cmentarz dla mieszkańców pobliskiego miasteczka, stąd nazwa Villacidro oznacza miejsce sztywnych? Każdego z wjazdów do miasta strzeże krzyż. Wiąże się to, zgodnie z zasłyszaną przeze mnie opowieścią mieszkańca Sardynii, z dużą ilością spalonych tu kiedyś na stosie czarownic. Jedziemy do zamkniętego kościoła San Sisinnio.



Otacza go gaj pradawnych oliwek.



 To właśnie ich postacie przyjęły kiedyś...spalone wiedźmy.



W konarach widać konwulsje cierpiących w ogniu ciał.




Nie ma tu komarów, much. Życie stąd uciekło.



Słyszycie, jak tu cicho? Ogień im wszystkim zamknął usta. Ostatni krzyk przetrwał tu w postaci ciszy.



Z ulgą wracamy do miasta, którego okolica dziś słynie ze zbiorów czereśni, pomarańczy i oliwek. Wjeżdżamy w jego wąskie uliczki, w których zmieści się zaledwie jedno auto.



Miasto wydaje się spać za zamkniętymi okiennicami.



Z głucho zamkniętych drzwi nikt nie wychodzi.



Niektóre zarastają nawet trawą.



Idę pustką ulic, zapatrzona na domy,



 ich dachy,



okiennice, cienie palm,



 nietypowe okna,

 

wejścia,



kościoły,



tawerny



 i ratusz.



Zatrzymuję niektóre z nich dla was na tych zdjęciach. Jak ten rysunek na murze.



Zaglądam na dziedzińce domów,

 

restauracji.




Zatrzymujemy się przy kolejnym "cascata", wodospadzie. Kiedyś to miejsce kipiało życie, śmiechem, zawołaniami wielu kobiet. Tu prały,



plotkowały. Mijały lata, a one z dziewcząt zamieniały się w staruszki. Teraz to życie zastąpiła cisza kamieni.



Miejsce życia stało się jego pomnikiem, skamieniałą w figurach przeszłością.



Mimo że mieszkamy dziesięć minut piechotą od morza w Capoterra, przejażdżka po drogach Sardynii budzi tęsknotę za widokiem wody. Spełnieniem jej jest przyjazd nad sztuczny zbiornik wodny - Diga Villashem.