Sloneczniki

Pewnego razu w Anatolii - gdzie zdrada, tam śmierć

Reżyseria:   Nuri Bilge Ceylan ("Majowe chmury", Uzak",
                  'Klimaty", "Trzy małpy")
Scenariusz: Nuri Bilge Ceylan, Ebru Ceylan, Ercan Kesal
Zdjęcia:      Goekhan Tiryaki
Obsada:     Muhammet Uzuner, Yilmaz Erdogan, Taner Bilsel,
                 Firat Tanis, Ahmet Muemtaz Taylan
Gatunek:    dramat kryminalny
Język:       turecki
Oryginał:   Bir Zamanlar Anadolu'da, ang. One Upon a Time
                in Anatolia
Nagrody:   5 nagród (za zdjęcia, reżyserię, film, nagroda juri
                 w Cannes), 5 nominacji (scenariusz, do Złotej
                Palmy w Cannes za reżyserię)
Premiera:  2011
Ocena:       IMDb 8.3/10

 
 

Turecka Anatolia.

  
  

Trzy wozy policyjne krążą po pustkowiu szukając miejsca, gdzie Kenan (Firat Tanis) zakopał zabitego w bójce mężczyznę. Oskarżony nie pamięta lub nie chce ujawnić tego miejsca. Mija noc absurdalnych poszukiwań. Rozmowy prowadzone miedzy uwikłanymi w śledztwo komisarzem Naći (Yilmaz Erdogan), prokuratorem (Taner Binsel) i doktorem (Muhammet Uzuner) odsłaniają przed nami dramaty ich życia...

  

Mój pierwszy turecki film. I przy okazji smutna refleksja - jak niewiele wiem o Turcji:( Tyle co nic. Garść stereotypów: zwyciężeni przez Sobieskiego pod Wiedniem,
  
  

 gastarbeiterzy w Niemczech, chcą wejść do Unii (moje zdziwienie, że są też Europą, a nie tylko Azją), kilka obrazów pięknej Kapadocji,
   


 siedzenie po turecku, konflikty z Grekami o Cypr, rzeź na milionie Ormian,
 
  

 Nobel dla Pamuka,
  
  

 którego Stambułu jeszcze nie skończyłam czytać. No i oczywiście moja własna wędrówka po Stambule - podziw dla meczetu Hagia Sophia

   

i niepokój, gdy bez opieki mężczyzn próbowałyśmy się powłóczyć po uliczkach, na których nie widziałam żadnej kobiety.
Powinnam zobaczyć, poczytać jeszcze  coś tureckiego, inaczej mój obraz Turcji wyznaczy tylko bardzo sugestywna wizja z "Pewnego razu w Anatolii".

Nagrodzona kamera Goekhana Tiryaki i gra Muhammeta Uzunera, Yilmaza Erdogana, Firata Tanisa
    
i Tanera Bilsela,
 
są tak prawdziwe, że wydaje mi się, jakbym to ja sama jeździła w ścisku osób stłoczonych w samochodach,

  
  

 patrzyła w wyławiane blaskiem reflektorów zaorane pola, podsłuchiwała rozmowy przez komórkę z pełną pretensji żoną komisarza. Zaledwie o krok oddalona od cudzej śmierci i ciała z rękoma i nogami związanego na plecach. Zwyczajność życia, które toczy się równolegle do tego, że kogoś zabili, że ktoś zabił.


  

 Czyjś głód, ktoś chce zapalić papierosa, opróżnić pęcherz. Rośnie zmęczenie. Rozmowy zabijają czas pozwalając nam dotknąć czyjejś straty, razem z bohaterem odkryć tajemnicę, która go zaboli.
Surowe, biedne życie pokazane z miłością dla szczegółu. Bardzo konkretnie, realistycznie.

  
 

Jak twór z innego świata jawi się bohaterom i nam z ciemności niewinna twarz podającej herbatę dziewczyny z wioski.

  
  
Obietnica innego świata i smutek, że brzydota i przemoc

  tego, co ją otacza, wkrótce odbiorą jej to piękno i niewinność.
W tej historii Nuri Bilge Ceylana

  
 

 rozgrywającej się w tureckiej prowincji Anatolii

    

czujemy się  częścią pokazywanego świata, jednocześnie często oglądając go kamera z góry. Z pewnej odległości. W poczuciu nieuchwytności przedstawianych zdarzeń,
  
  

 tajemnicy, jaką pozostaje dla nas los każdego z bohaterów.

  

 Nawet jeśli kamera przez moment pozwoliła nam podpatrzeć ich życie.

Gorąco polecam.