Sloneczniki

Kaadhal - po tamilsku znaczy miłość

Reżyseria:      Balaji Sakthivel
Produkcja:      Shankar
Obsada:           Bharath, Sandhya, Sukumar, Saranya, Meenakshi
Muzyka:           Joshua Sridhar
Zdjęcia:          S. D. Vijay Milton
Premiera:       2004
Język:            tamilski
Tytuł:             Miłość
Oceny:           IMDb 7.9/10, Tamanna 7.5/10
காதல்


Madurai w Tamil Nadu

Aishvarya (Sandhya) to jedyna córka bogatego, wpływowego człowieka, który niekoniecznie pokojowo rozwiązuje konflikty z ludźmi. Dziewczyna, jeszcze ucząc się w szkole zakochuje się w biednym mechaniku,



zamieszkałym w slumsach, chłopcu spoza swojej kasty (Bharath). Mimo że nosi on imię Boga: Murugan, nie jest  to ktoś, kogo chciałby uznać za zięcia jej ojciec. Młodzi spotykają się ukradkiem, ale gdy rodzina zaczyna aranżować małżeństwo Aishvarayi z wybranym przez siebie bogatym mężczyzną, zrozpaczona dziewczyna namawia Murugana do ucieczki i poślubienia jej w Chennai....


  

Film zatytułowano miłość: kaadhal. I rzeczywiście rozwój uczuć dwojga młodziutkich bohaterów jest tematem tej opowieści. Bardzo wiarygodnej dzięki rolom debiutantki Sandhyi i znanego mi z "Boys" Bharatha. Ich historię możemy ją śledzić na dwóch płaszczyznach czasowych, opowiadaną najpierw przez bohaterkę Aishwaryę, potem bohatera, Murugana. Pięknie sfotografowaną, wpisaną w bardzo realistycznie pokazane życie w tamilskich miastach Madurai i Chennai. Z jaką ciekawością podglądałam świat ulicy! Patrząc na plakaty wyborcze, żebraków, pokryte kolorowymi rzeźbami świątynie. Wspominając z tęsknotą południe Indii. Kamera S. D. Vijaya Miltona często pokazuje bohaterów z góry – widok katolickiego kolegium St Joseph, setki rowerów czekających na uczennice. Ich mundurki w formie salwar kamiz, warkocze, modlitwa w kościele. Obrazy gorzko żartem wprowadzają nas w klimat filmu, zrealizowanego w oparciu o prawdziwą historię, zasłyszaną przez reżysera w pociągu. Pokazując np. napis: "Ten, kto się zakocha, będzie żebrakiem".
Z jaką ciekawością zanurzam się w te nieznaną mi, a przecież bliską (budzoną ciekawością) kulturę. Bohaterkę filmu kapią w kurkumie, śpiewem i tańcem   świętując jej wejście w kobiecość, w pierwszą miesiączkę. Ale w tej radości można zauważyć niepokojące cienie. Śpiew i taniec jest zamówiony i zapłacony. To nie jest radość dzielona spontanicznie z innymi. Wystawną ucztę nagle przerywa bójka. Kolorową bajkę na chwilę zamienią budzący obawy mrok.
Kluczem do tego filmu jest dramat podziału na kasty. J. skomentował to nawet jako propagandę antykastową. W moich oczach jednak "Kaadhal" to film o  miłości. Niszczonej od czasu "Romeo i Julii" (i wcześniej). Spłoszone spojrzenia i ufność  młodych


 kontra bijąca pałkami buta starych. Mimo, że bohater nosi imię Murugana (boga zwycięskiej wojny patrona Tamilów, tego, który zwycięża chaos, który Bogu Sziwie przekazał boska sylabę Om),

 
(autor Raja Ravi Varma) - Murugan, Bóg wojny i zwycięstwa

nie łatwo mu będzie obronić swoją miłość, pokonać uprzedzenia i ludzką chciwość. Bohaterowi zdarza się wmieszać w korowód ku czci boga Murugana, ale on sam poddaje się miłości z dużym lękiem. Niepewna przyszłość powoduje kłótnie między parą zakochanych, uśmierzane słowami: "Jak będziesz ze mną walczyć, to z kim będziesz rozmawiać?".


 W filmie - miłość wyrażana gestami karmienia kochanej osoby, mycia jej,  śpiewem, w którego słowach miłość tak zmienia obraz świata, że zakochany "zaczyna lubić kwiaty, ale i śmietnik".
To historia, w której słowa piosenek sprawdzają się w ludzkim losie: "Gdziekolwiek pójdę, będę niósł ciebie w swoim cieniu".


 Ale pokazana w bardzo realistycznych obrazach. Miejsce, gdzie mieszka z innymi poszukującymi w Chennnai pracy młodymi mężczyznami przyjaciel bohatera, Stephen, czekanie na siebie na ulicy-śmietniku obok sikających facetów,  ślub, który można w urzędzie wziąć,  jeśli ma się kartkę na żywność (?) - wszytko to poraża prawdziwością obrazów. Reżyser Balaji Sakthivel stwarza przed nami świat bardzo autentyczny każąc nam np z bezdomnymi bohaterami przeżyć noc w Chennai, to na wieczornych seansach filmowych, to zasypiając ze zmęczenia w krążącym do świtu autobusie.


 W tym filmie umęczenie, upokorzenie, niepewność jutra przeplatają się  z cudownie spontaniczną radością. Zgoda obejmuje tu każde ludzkie przeżycie. To jasne, ale i to mroczne ("Nie ma rzeki bez zakrętów, nie ma życia bez cierpienia"). Poruszającym symbolem miłości, której nie można zabić jest mangalsutra, w tym filmie najtańsza z możliwych - kurkuma na nitce zawieszana na szyi poślubianej Aishwaryi. Ale uderza też poczucie wspólnoty najbiedniejszych, głoszące chwałę indyjskiej mandrze "jedność w różnorodności". Tu "ludzi różnych języków łączy głód", niepewna przyszłość, codzienne odnawianie się nadziei, że znajdą pracę, z której będą mogli utrzymać rodzinę. Czego więcej potrzeba?

Oczywiście, na Kaadhal" różnie można spojrzeć. Można w tej opowieści usłyszeć krzyk wołania o zniesienie podziału kastowego (jak w "Swades", "Aakrosh", "Bawandar" czy "Bandit Queen"). Czy nie widzicie w nim  w nim cudu miłości, która nawet w sposób wstrząsający, czyni wyłom w murze podziałów? Shashi Thakoor w "India: from Midnight to Millenium" przytaczając najbardziej tragiczne historie, których ofiarami stają się osoby z niskich kast, mówi o tych faktach, jak o dramatycznej walce Indii z okowami sytemu kastowego. Coraz częściej zwycięskiej. Symbolem tych zwycięstw może być  wybór dalitki Kumari Mayawati na premiera 200-milionowego stanu Uttar Pradesh.
  Już oglądając "Tere Naam" / "Sethu" i "7/G Rainbow Colony" przekonałam się, ze prawdziwe historie koniecznie sa najweselszymi historiami. niemniej głoszą (trochę gorzko) zwycięstwo miłości w niejednym sercu. W nie najłatwiejszych okolicznościach. Tak jak tu.